"Kiedy
przeczytam nową książkę, to tak jakbym znalazł nowego przyjaciela, a gdy
przeczytam książkę, którą już czytałem - to tak jakbym spotkał się ze starym
przyjacielem."
To
chińskie przysłowie w 100% do mnie pasuje. Niewiele osób z mojego otoczenia czyta
jakąś książkę kilka razy i dziwią się, dlaczego ja tak robię. Twierdzą, że nie
mogliby czytać drugi raz tego samego, bo wtedy lektura jest nudna,
przewidywalna. Zupełnie się z tym nie zgadzam. Owszem, akcja nie jest już dla
mnie zaskoczeniem, ale właśnie dzięki temu skupiam się na innych walorach
lektury. Często dopiero przy drugim (trzecim, czwartym,…) czytaniu zauważam, że
opisy przyrody nie są tylko nudnym przerywnikiem w akcji, że bohaterowie drugo
i trzecioplanowi mają swoje małe, ale rewelacyjne dialogi. Nawet kryminał
czytany drugi raz ma swój urok. W końcu wiem od samego początku, kto zabił,
więc więcej przesłanek i śladów wskazujących na zabójcę odnajduję w treści książki.
Oczywiście
nie wszystkie książki czytam kilka razy. Są takie, które znam prawie na pamięć,
np. „Władcę pierścieni” Tolkiena, „Wszystko czerwone”, „Całe zdanie
nieboszczyka” i kilka innych Joanny Chmielewskiej. Mogę otworzyć je w dowolnym
miejscu zaczytać się zupełnie. Do niektórych książek wracam co jakiś czas, np. „Wiedźmina”
Sapkowskiego, „Koniasza” Zambocha. Lubię twórczość Moniki Szwaji (rewelacyjna
na wszelkiego rodzaju chandry i smutki). Od kilku lat śledzę twórczość
Katarzyny Michalak i z przyjemnością nabywam (!!!) i czytam jej książki. Co
jakiś czas trafiam (niestety) na książkę, której nie jestem w stanie przebrnąć.
Ale nauczyłam się już, że nie jest to ‘wina’ książki, tylko to nie jest dla
mnie odpowiedni moment na ‘taką’ lekturę.
Dlaczego
czytam? Bo lubię. Nie rozumiem ludzi, który chwalą się, że nie przeczytali ani
jednej książki. Czy to naprawdę jest fakt, który powinno się publicznie
rozgłaszać? Zdaję sobie sprawę, że każdy lubi coś innego. Dla jednych relaksem
będzie codzienne bieganie po parku, dla innego wyjście do kina. Ale ja się nie
chwalę publicznie, że np. od 5 lat nie byłam na siłowni (fałsz – byłam i nawet
ćwiczyłam), albo od 10 lat nie odwiedziłam kina (fałsz – chodzę do kina) lub
nigdy nie byłam w teatrze (fałsz- no bez przesady, chyba każdy był choć raz…?),
i nie traktuję tego jako powodu do dumy. Dlaczego z książkami ma być podobnie? Nie
wierzę, żeby wśród tysięcy tytułów, ktoś nie mógł znaleźć choć jednej pozycji
rocznie, która byłaby interesująca.
Na
czytanie mam coraz mniej czasu. Teraz czytam głównie w
pociągu, w dojazdach do i z pracy - stąd też taki, a nie inny adres i tytuł
bloga. Uwielbiam słowo pisane i bez skargi targam kolejne książki w torebce. Od
dłuższego czasu noszę się z myślą o zakupie czytnika e-book i jeśli przy
najbliższym remoncie samochodu nie zbankrutuję (tfu tfu…) to może w pierwszym
kwartale 2014 roku stanę się posiadaczką takiego wynalazku. Niestety, pod choinką czytnika nie znalazłam,
ponieważ w tym roku Mikołaj skupił się na młodszej części rodziny i na takie
fanaberyjne wydatki dla starszyzny już kasy zabrakło.
P.S. Wracam do „Sezonu
burz”. Uwierzcie mi, naprawdę ciężko oderwać się od lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz