wtorek, 24 grudnia 2013

Kilka słów o mnie i książkach – czyli kiedy czytam i dlaczego kilka razy


"Kiedy przeczytam nową książkę, to tak jakbym znalazł nowego przyjaciela, a gdy przeczytam książkę, którą już czytałem - to tak jakbym spotkał się ze starym przyjacielem."

To chińskie przysłowie w 100% do mnie pasuje. Niewiele osób z mojego otoczenia czyta jakąś książkę kilka razy i dziwią się, dlaczego ja tak robię. Twierdzą, że nie mogliby czytać drugi raz tego samego, bo wtedy lektura jest nudna, przewidywalna. Zupełnie się z tym nie zgadzam. Owszem, akcja nie jest już dla mnie zaskoczeniem, ale właśnie dzięki temu skupiam się na innych walorach lektury. Często dopiero przy drugim (trzecim, czwartym,…) czytaniu zauważam, że opisy przyrody nie są tylko nudnym przerywnikiem w akcji, że bohaterowie drugo i trzecioplanowi mają swoje małe, ale rewelacyjne dialogi. Nawet kryminał czytany drugi raz ma swój urok. W końcu wiem od samego początku, kto zabił, więc więcej przesłanek i śladów wskazujących na zabójcę odnajduję w treści książki.




Oczywiście nie wszystkie książki czytam kilka razy. Są takie, które znam prawie na pamięć, np. „Władcę pierścieni” Tolkiena, „Wszystko czerwone”, „Całe zdanie nieboszczyka” i kilka innych Joanny Chmielewskiej. Mogę otworzyć je w dowolnym miejscu zaczytać się zupełnie. Do niektórych książek wracam co jakiś czas, np. „Wiedźmina” Sapkowskiego, „Koniasza” Zambocha. Lubię twórczość Moniki Szwaji (rewelacyjna na wszelkiego rodzaju chandry i smutki). Od kilku lat śledzę twórczość Katarzyny Michalak i z przyjemnością nabywam (!!!) i czytam jej książki. Co jakiś czas trafiam (niestety) na książkę, której nie jestem w stanie przebrnąć. Ale nauczyłam się już, że nie jest to ‘wina’ książki, tylko to nie jest dla mnie odpowiedni moment na ‘taką’ lekturę.


Dlaczego czytam? Bo lubię. Nie rozumiem ludzi, który chwalą się, że nie przeczytali ani jednej książki. Czy to naprawdę jest fakt, który powinno się publicznie rozgłaszać? Zdaję sobie sprawę, że każdy lubi coś innego. Dla jednych relaksem będzie codzienne bieganie po parku, dla innego wyjście do kina. Ale ja się nie chwalę publicznie, że np. od 5 lat nie byłam na siłowni (fałsz – byłam i nawet ćwiczyłam), albo od 10 lat nie odwiedziłam kina (fałsz – chodzę do kina) lub nigdy nie byłam w teatrze (fałsz- no bez przesady, chyba każdy był choć raz…?), i nie traktuję tego jako powodu do dumy. Dlaczego z książkami ma być podobnie? Nie wierzę, żeby wśród tysięcy tytułów, ktoś nie mógł znaleźć choć jednej pozycji rocznie, która byłaby interesująca.


Na czytanie mam coraz mniej czasu. Teraz czytam głównie w pociągu, w dojazdach do i z pracy - stąd też taki, a nie inny adres i tytuł bloga. Uwielbiam słowo pisane i bez skargi targam kolejne książki w torebce. Od dłuższego czasu noszę się z myślą o zakupie czytnika e-book i jeśli przy najbliższym remoncie samochodu nie zbankrutuję (tfu tfu…) to może w pierwszym kwartale 2014 roku stanę się posiadaczką takiego wynalazku.  Niestety, pod choinką czytnika nie znalazłam, ponieważ w tym roku Mikołaj skupił się na młodszej części rodziny i na takie fanaberyjne wydatki dla starszyzny już kasy zabrakło.


P.S. Wracam do „Sezonu burz”. Uwierzcie mi, naprawdę ciężko oderwać się od lektury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz